15 Dec 2008

Opowiadanie pt.BOŻONARODZENIOWA DYKTERYJKA

Londyn, zaułek Ceder Garden, grudniowa noc, 2007r

Małgorzata siedziała przy stole spoglądając w pogodne nocne niebo z wyraźnie zarysowanym ksieżycem w kształcie rogalika.

- Spójż, Mateusz - powiedziała sennym, rozmarzonym głosem do swojego meża- W tym księżycu jest cos dziwnego.Nie zmienia swojego rogalikowego wizerunku juz ponad miesiąc.Ech, może mi sie tylko tak wydaje bo zmęczona jestem trochę moją pracą.Przydałby mi sie urlop może pojechałabym odwiedzić swoje rodzinne, polskie strony .......

Przez krótką chwilę wydało się jej, że za oknem pojawiła sie czarna kocia postać o skośnych, zielonych oczach.Zerwała się nagle zaskoczona tą dziwną zjawą, bo mieszkają na pierwszym piętrze i parapetu za oknem nie ma, jedynie wąziutki gzyms:

- Późno się zrobiło, przejdę się do sklepu, zrobię zakupy na kolację.

Wybiegła z domu żeby szybko odetchnąć świeżym powietrzem.W pewnym momencie zauważyła instynktownie, że nie idzie sama. Gdy próbowała przyspieszyć kroku , poczuła jak jakieś miekkie futerko ociera sie przyjaźnie o jej nogę. To był ów czarny kot o zielonych, skośnych oczach, którymi

patrzył na nią, jakby chciał powiedziec :

" Znam cię, zabierz mnie ze sobą, jesteś mi potrzebna "

- Ale ja idę do marketu a tam nie tolerują zwierząt - odpowiedziała tym " mówiacym " kocim oczom Małgorzata.

Kot rozumiejac zatrzymał się, przysiadł na podwiniętym ogonie i odprowadził ją wzrokiem tak daleko, jak tylko mógł.

Małgorzata kilkakrotnie spotykała pod swoim domem owego dziwnego, spragnionego miłości zwierzaczka.Był pięknie utrzymany.Jego czarna sierść błyszczała jak aksamit najprzedniejszego gatunku i zawsze dumnie nosił czarną obróżke w kształcie muchy. Aż pewnego wieczora, gdy wracała wraz z Mateuszem ze spaceru czarny dostojny kot wszedl, jak gdyby to bylo najzupełniej oczywiste i normalne do ich domu.

Pooglądał sobie całe mieszkanie i towarzyszył Małgosi i Mateuszowi mając najwyraźniej zamiar pozostania u nich na noc.

- I co teraz wlaściwie z tym Panem Kotem zrobić - zastanowiła się Małgorzata - Pokaż mi Kocie swoją obrożę, może na niej jest jakiś adres albo telefon właściciela? - to mowiąc zdjęła ją kotu . Na odwrocie bylo tylko jego imię: FRANEK.

Postanowili , że nazajutrz rozstrzygną, co z tym fantem a właściwie z Frankiem począć. Kot widzac, ze Malgosia leży juz w lóżku wskoczył miękko na jej poduszkę i niewiele sie namyslając wtulił w jej ramię mrucząc jakoś tak " po ludzku " do jej ucha................

Polska, wies Twardowice, czasy wspolczesne

W małej, położonej na wzgórzach wiosce Twardowice, w której nie ma teraz nic, nawet szkoły , ludzie tułają sie nie wiedząc, co z sobą począć a wiatr lubi sobie pochulać i poświszczeć, stoi od dawna niezamieszkały, częściowo zniszczony dworek.Stoi wśród resztek okazałego ogrodu, w którym co roku, jakby na przekór wszystkiemu kwitną jabłonie i śliwy starych , mało dziś znanych odmian.Stodoły i zabudowania owczarni stoją w stanie niemal doskonałym.Kilka starych modrzewi i świerków zdaje sie otulać i strzec wszystkie te zabudowania. Silnie skręcone, grube gałezie starego bluszczu oplatują coraz ściślej cokoły schodów wejsciowych, obszerny ganek i wyłamują wiązania dachu.Część okien dworu straciła już szyby więc ktoś pozabijał je deskami, żeby wnętrza nie kusiły łobuzów i włóczęgów.Część kuchenna całkowicie niemal zniszczona ironicznie pokazuje niebu prosty i wysoki komin.Przez ocalałe jakimś cudem szerokie okna do dawnego salonu można zobaczyć resztki ocalałego, zdobnego kolorowymi kaflami pieca, duży i okrągły stół na środku, kilka podniszczonych staroświeckich komód,ogromne , kryształowe lustro w mocno sfatygowanych ramach, wytarty duży, orientalny dywan, resztki sufitowych ozdob ściennych. Gdy zajdzie sie dwór od drugiej strony od ogrodu to widać jeszcze przez szczeliny w oknach inne zagracone pomieszczenia i drugie wejście. Nad wejściem herb - zagięty ku górze ROGAL.

Przy drodze przytwierdzone do starej grubej lipy ogloszenie:

" Wójt Gminy XYZ ogłasza przetarg na rozbiórkę zabudowań z posesji...( i tu numer pod którym stoi ów dwór i obiekty gospodarcze )"...........

Jedynie czasem, wieczorami, gdy już nikt specjalnie po okolicy sie nie kręci można dostrzec, gdzieś między starymi jabłoniami wysoką, męską postać w czarnym kapeluszu z obszernym rondem nasuniętym mocno na oczy, w długiej, obszernej pelerynie.............Jedynie najstarsi mowią:

- On przypomina ostatniego z rodu, Franciszka z Twardowskich herbu Rogal.Tuz przed końcem II wojny wyjechał do Angli czy do Ameryki, ktoby to dokładnie wiedział?Ale był już stary gdy wyjeżdżał i nie miał dzieci....

A Franek w Londynie w zaułku Cedrowy Ogród mruczy do małgosiowego ucha tajemniczą kołysanke.......mruuuuu, mruuuuu, zabierz mnie ze sobą do mojego domu,mruuuuu, mruuuuu wiem, że jesteś stamtąd skąd i ja jestem, mruuuu, mruuuu..........

Polska, Twardowice,kiedyś tam, w bliżej nieokreślonej przeszłości.

Ta niewielka wieś należała do rodu Twardowskich.Na wzgórzu, które kiedys bylo twardą skalą i stąd pewnie pochodzi nazwa, Twardowscy wybudowali dwór, stodoły i owczarnie. U podnóża powstał młyn, karczma i trochę domów dla chlopów pracujących na ich dobrach.Wszystkie zabudowania były z białego kamienia wapiennego, w który obfitowały okolice.Na wykończenie dworu ściągnęli Twardowscy jedynie trochę piaskowca.Ziemie, które posiadali były przepięknie położone ale niestety nie były żyzne i Twardowscy postanowili, że najlepiej będzie zająć się hodowlą wszelakich zwierząt, bo ziołowa, pachnąca trawa bez specjalnych starań udawała sie tutaj wyśmienicie. Byli niezwykle pracowitymi i konsekwentnymi ludzmi.Z niewielkiego stada owiec powstała ogromna hodowla przedniej klasy, która uczynila Twardowskich ludźmi sławnymi i bogatymi na calą okolicę . Dbali nie tylko o swoje owce.Starali się jak najlepiej o swoich chlopskich i zagrodowych pracowników.Dobrze wynagradzali ale i ufundowali sporą kaplicę, żeby dotychczas modlący się pod świętą figurą ludzie mieli dach nad glową, wiejską karczmę rozbudowali organizując remizę strażacką i nabywając dla wsi pierwszy w okolicy wóz gaśniczy.Zatrudnili weterynarza, który w podarowanych mu pomieszczeniach miał nie tylko mieszkać ale i prowadzić izbę przyjęć dla chorych zwierząt okolicznych mieszkańcow.Czasem, samotnymi wieczorami cierpieli, ze Bóg odebrał im dwójkę maleńkich dzieci i może też dlatego zawsze w Święta Bożego Narodzenia przed swoim dworem dekorowali jedną z najpiękniejszych choin świerkowych i rozdawali dzieciom z wioski upominki.Postarali sie też o zatrudnienie przy dworze nauczycielki, która mogłaby zająć się nauką tych dzieci.Niestety wojenna zawierucha zmusiła Twardowskich do pozbycia sie najpierw części stada owiec na rzecz okupujacych wojsk a później do uciekania z Polski.A przecież tak bardzo chcieli, zapisać swój majątek wraz z dworem dla wioski na szkołę albo ochronkę dla dzieci osieroconych.

Małgorzata, wbrew zdrowemu rozsądkowi zabrała kota w podróż do Polski, odnalazła stary twardowicki dworek i spacerując z zaciekawieniem wokół dała Frankowi calkowitą swobodę by ten zupełnie znikł pośród zabudowań.Wiedziala, że takie bylo życzenie czarownego kota o skośnych , zielonych oczach.

Dzisiaj śni jej się czasem odrestaurowany polski zabytkowy dworek.Ktoś zadbał o stare drzewa w ogrodzie by rodziły obficie piękne owoce.Ktoś poprzycinał rozszalały bluszcz by nie przeszkadzał wchodzącym po schodach a przez jego rozświetlone okna widac piekną, migocacą choinkę, bawiące sie pod dobrą opieką wiejskie dzieci, słychać ich wesoły, beztroski śmiech a na goracym piecu przesiaduje czasem piekny czarny kot w obróżce w ksztalcie muchy mrucząc i mrużąc z miłości swoje oczy.....

A oto Franek, ktory zaistnial kiedys nagle i rownie nagle zniknął

No comments: